Bosze daj mi cierpliwości…
…bo jak dasz siłę to będę następne półwiecze w pasiaka pierdział. Wyjazd na dwu tygodniowe wakacje z obstawą dzieci jest wkalkulowany w ryzyko rodzicielstwa. Masz czas oswoić się z tą myślą, przygotować odpowiednio psychicznie i fizycznie. Wcześniej planujesz urlop więc wiesz kiedy to szczęście nadejdzie. Ale żeby tak z zaskoczenia brać starych że ich pociechy będą prowadziły kilkutygodniowe oblężenie? Nieludzkie.
Jak na dobrą burzę przystało sam deszcz nie wystarczy, musi jeszcze jebnąć srogi piorun – najlepiej w sam środek chałupy – zdalne nauczanie. Lata temu – coś ok 95′ – widziałem takie coś na wyludnionej północy Szwecji. Dzieciak siedzi sobie na totalnym zadupiu przy kominku, za oknem śnieg i trwa „nauka zdalna” – czyli dostał 100 stron materiału na dwa miesiące i musi poczekać aż głowa rodziny Sven odkopie chałupę. Przeciętnemu polakowi ciśnienie skacze na wieść o cenach paliwa albo nowych podatkach, Sven ma migotanie przedsionków chwilę później – przed wieczorną prognozą pogody bo zaraz go poinformują czy łopatował bohatersko czy tylko hobbystycznie żeby rano zacząć proces od początku.
Wracając jednak z prehistorii lat 90 tych. Zastanawiam się czym jest „nauczanie zdalne” w obecnej chwili. Miałem okazję studiować w ten sposób – nie za długo ale intensywnie. Była do tego przygotowana dedykowana platforma, wykłady odbywały się w określonych godzinach i nic się nie wieszało co kilka minut. Prawie tak samo jak teraz … tylko trochę inaczej, nauka niby jest ale nic nie działa – zarówno technologia nawala jak i organizacja. Czy zrzucenie na łeb rodzica funkcji nauczyciela to jest ta nauka? Jakby na to inaczej spojrzeć to IKEA też nie daje gotowego kredensu tylko musisz się wykazać zmysłem technicznym, własną pracą i kilkoma siniakami żeby z tego krzesło nie wyszło. Ale przynajmniej dostajesz instrukcję!
Mówi się że dobry koń to i po błocie pójdzie więc nie ma co się od razu rzucać pod furmankę… zawsze może być jeszcze gorzej. Jako że dysponujemy dziećmi w ilości 1000zł (czyli 2 x 500+) to dodatkowych atrakcji dostarcza również to młodsze w wieku przedszkolnym. Dlatego ośmieliłem się podzielić moimi ostatnimi przemyśleniami z resztą rodziców z podstawówki – pamiętajcie, jeżeli jest Wam za dobrze, to zło pierdolnie znienacka!
Moja wersja tego jak wygląda nauka zdalna w przedszkolu
Bawi Was zadanie z w-f …a wiecie co zaproponowało nam przedszkole dla młodszego dziecka? 🙂 Dostaliśmy na jeden dzień 5 kart A4 do przepracowania, do tego 9 stron ze wskazówkami jak zrealizować ten jednodniowy plan nauczania w tym jedna strona z partyturą przedszkolnego przeboju „Marcowi przyjaciele” o uroczym refrenie „ćwir, ćwir, ćwir, kle, kle, kle” – o co my z tym mamy niby zrobić? Zatrudnić filharmonię czy po nocach uczyć się gry na flecie?. Jak już znudzi nam się robienie z siebie bocianów i wróbli z umiarkowanym deficytem umysłowym a warstwa muzyczno-artystyczna zostanie wyczerpana to możemy przejść do sekcji „Ćwiczenia poranne” do której absolutnym must have jest tamburyn, szarfy i sznurek… no medal temu kto ma tamburyn albo szarfy w domu. Kolejne ćwiczenie o nazwie „Szukamy kolegi” – w sumie fajna sprawa, dopóki dzieciak się nie skapnie że od kilku tygodni siedzi w domu bez kolegów, chyba że to ten moment kiedy trzeba sobie wypracować urojonych przyjaciół. Dzień kończy ostatnia błyskotliwa zabawa „Pszczoły i niedźwiadki” o następującym wstępie: „Dzieci są podzielone na dwie grupy”. Ciekawe jakie atrakcje czają się na dzisiejszy dzień…