Chlastu chlastu nie mam kłaków jedenastu

Piękny dzień, udało się! W końcu jedyny słuszny fryzjer ogarnął mój łeb z nadmiernej ilości kłaków. Starałem się mentalnie przygotować na tą wizytę. Dzień wcześniej nieopatrznie obejrzałem materiał z jakiegoś programu śniadaniowego w którym pani fryzjerka tłumaczyła jak będą wyglądały nowe zasady przyjmowania klientów. Niby salon wyglądał jak każdy inny z przed okresu zarazy, tylko ta pani jakoś tak …wizualnie bliżej jej było do pracownika ubojni.

Aż mi się przypomniał fryzjer do którego chodziłem dawno temu w Warszawie. Stolica, miasto światowe to i porządny fryz.. – przepraszam, wyszła moja małomiasteczkowość – stylista! Musi to być człowiek wysokich lotów oraz obowiązkowo przejawiać skłonności waginosceptyczne. Tam na nikim nie robi wrażenia że ktoś ukręcił loka jakiejś celebrytce bo tych akurat biegają po całym mieście niezliczone ilości.

Gość do którego trafiłem z polecenia to całkiem sympatyczny człowiek z takim charakterystycznym syndromem gumowych nadgarstków i głosem – sugerującym zbyt skąpy rozmiar bielizny – który nie zmienił mu się zapewne od czasu kiedy śpiewał w trakcie Pierwszej Komunii. Zawsze był odziany w biały fartuch z wyjątkowo humorystycznym nadrukiem ociekającej krwi. No kuźwa, karuzela śmiechu! Któregoś razu kiedy kończył poprawianie mojej fryzury dopieszczając ostatnie detale brzytwą, zapytałem:

– Piotruś chodzę do Ciebie od roku i zastanawia mnie ciągle czy nie było jakiejś normalnej kapoty tylko wiecznie jak rzeźnik wyglądasz. Plandekę z żuka jakbyś naciągnął czy inny worek po ziemniakach to by sprawiało mniej upiorne wrażenie.

– Ojoj bo to mi się tak podoba – zapiszczał cienkim rozanielonym głosem, ja tak mam kiedy o pizzy myślę – Ale zdradzę ci taką tajemnicę bo ja to zawsze chciałem pracować w prosektorium…

Miłośnik nieboszczyków + fartuch w krwi + brzytwa w jego łapie. Gdzie są drzwi?!

Jak się siedzi w domu na kanapie i ogląda horror w którym jakaś postać lezie w środek najciemniejszego lasu, gdzie na pewno czai się jakiś morderca, upiorne dziecko na skrzypiącym rowerku albo conajmniej podstarzały erotoman w długim płaszczu, który bawi się nocami udając zegar z kukułką przed spacerowiczami – to każdy sobie myśli „no i gdzie leziesz, wracaj!”. Wiedziałem że już wiem za dużo i zacząłem żałować za swoją ciekawość i wtedy opracowałem taką mądrość:

Wiedz, że jeżeli wydaje Ci się że coś poszło nie tak, to na pewno tak jest. I nic już z tym nie zrobisz.

To była moja ostatnia wizyta w tym lokalu. Historia zna już Kubę Rozpruwacza, nie potrzebny mi był do szczęścia Piotruś Brzytwiarz.

Minęło sporo czasu i przewinęło się wielu partaczy oraz typowych rzemieślników, czyli opierdzielić na około jak piętnastu poprzednich i trzy dyszki się należy. Na szczęście są jeszcze ludzie którym się chce, potrafią i znają się na swojej pracy.

W tym miejscu chciałbym wykonać małą wazelinę i reklamę. Jak będziecie przejazdem przez Łódź i najdzie Was potrzeba zrobienia ze sobą porządków z dziedzin trychologicznych to zajrzyjcie do salonu DeMac na ulicy Łagiewnickiej 130. Spotkacie tam obecnie, gościa o posturze patyczaka i aparycji drwala – to Bartek. Polecam, jeżeli chcecie wyglądać jak ludzie. Z roli niedoszłego dublera Toma Hanksa do „Cast Away” wróciłem w końcu stary ale zdecydowanie lepszy ja. Przynajmniej wizualnie, bo charakter nadal mam paskudny.

Leave a Reply