Cygański styl
Od kiedy odkorkowano siłownie to staram się przynajmniej te dwa razy w tygodniu pójść na fikołki żeby rozruszać stare kości. Może to i mało ekologiczne i lepiej dla zdrowia by było pojechać tam na rowerze ale z braku czasu i bardziej zwykłego lenistwa, podwożę się autem.
Jadę sobie przez centrum miasta, kulturalnie bez jakiś specjalnych szaleństw bo miałem jeszcze spory zapas czasu. Jak to bywa w każdym większym mieście, więcej stoisz przed czerwonym światłem niż jedziesz. Stałem tak sobie na jednym ze skrzyżowań, jakaś podła muzyka z radia snuła się w tle ale nie chciało mi się nawet szukać nic innego. Byle nie siedzieć w ciszy. Najważniejsze że klima działa i jest całkiem przyjemnie.
W czasach przedwirusowych skrzyżowanie na którym akurat czekałem mijałem zwykle dwa razy dziennie – w drodze do i z pracy. Ustawienia świateł znam w zasadzie na pamięć na całej tej trasie – oto co człowiek robi z nudów w samochodzie, jeden będzie poszukiwał sensu życia grzebiąc palcem w nosie inny bawił się w bohatera filmu „Piękny Umysł” i szukał algorytmu działania świateł.
Zielone za 3…2…1, cyk jedyneczka i jedziemy! Patrzę sobie w lewe lusterko a tam tuman kurzu jakby ktoś przez centrum gonił stado bizonów – wyłania się z niego stary Mercedes zwany „okular” w kolorze spranych niebieskich majtek model lato 86′.

Turlam się dalej na wprost bo niecierpliwy kierowca pewnie będzie chciał skręcić w lewo i nie chciało mu się stać w całym ogonie czekającym przed sygnalizacją. Nie zmienia to tego że na podwójnej ciągłej, przy przejściu dla pieszych i na skrzyżowaniu jednocześnie, raczej się nie wyprzedza.
Przyznaję że nieco się zdziwiłem jak moje podejrzenie stało się zupełnie niesłuszne a woźnica niemieckiej motoryzacji zaczął mnie spychać z drogi ładując się na mój pas. Zacznijmy od ostrzegawczego TUUUT! Ni-hu-ja zjeżdża dalej w zasadzie to zacząłem się już zastanawiać nad tym gdzie mam blacharza w okolicy to bym sobie w końcu przedni zderzak naprawił. TUUUTUUUTUUU! nieco dobitniej zasygnalizowałem że nie ładnie jest tak robić. Nadal bez zmian i kierowca konsekwentnie się wpie..ychał. Skoro „tutut” nie pomogło… redukcja, pedał w podłogę i omijam Janusza z prawej wracając na swój tor jazdy.
Mercedes jednak urażony tym że go francuska technologia wyprzedziła i nie dała się wcisnąć postanowił zorganizować light festival czyli mrugał sobie długimi światłami w rytm muzyki która dudniła z jego błękitnego chrupka nadgryzionego już nieco zębem czasu. Ku mojej radości po około stu metrach były kolejne światła i los chciał że właśnie zmieniły się na czerwone co w żaden sposób nie przeszkadzało temu za mną udawać stroboskop.
Jak to często u frustratów bywa – szybciej robi niż myśli. Wysiadłem z samochodu i idę do auta z celownikiem powiedzieć kierowcy że może sobie w dupę wsadzić te swoje światła. Im bliżej podchodziłem tym głośniejszy był dźwięk basów dobiegający z samochodu, chociaż nuta brzmiała jakoś dziwnie znajomo. Szyby były tak przyciemnione że nawet za dnia bez noktowizora nie dało by się tym normalnie jechać. Szyba od strony kierowcy się opuściła i ujrzałem śniadego obywatela świata który aspirował chyba do lokalnego gangstera bo miał kilka srebrnych zębów a na szyi łańcuch taki że spokojnie by ten swój niebieski gruz pociągnął.
Przedstawiłem panu w dużym skrócie swój punkt widzenia dlaczego jest intymną częścią ciała i że szkoda by było ponownie wstawiać te świecące lica które ma na szczęce. On za to odpowiedział mi czymś co brzmiało jak rzucanie jakiejś egzotycznej klątwy połączone z „h** ci w dupę”. Wróciłem do swojego auta, nastąpiło zielone światło i odjechałem z fantazją zostawiając za sobą jednoosobowy tabor.
Jakby ktoś chciał posłuchać to poniżej zamieszczam uroczy utwór z samochodu króla szos. W sumie to był nawet do niego trochę podobny …a jak obraziłem gwiazdę a on liczył na to że idę po autograf a nie go opier…