Dentysta sadysta #4
Wszystkie części tej historii znajdują się pod #andrzejki
Patrząc z dzisiejszej perspektywy to chodzenie do Andrzeja było jakąś odmianą masochizmu. Za każdym razem coś takiego się działo że każdy inny człowiek uciekł by jak najdalej od niego a ja szedłem tam zawsze z myślą
Ciekawe co się dzisiaj tam odjebie…
Minęło kilka tygodni po ostatniej akcji z zapoznaniem reszty rodu Andrzejowego. Nie był on najbardziej udaną kompilacją, zresztą ani po mieczu ani po kądzieli trudno było się spodziewać że w wyniku łóżkowych wybryków narodzi się tytan intelektu. Mi się nie spieszyło do tej sodomy i gomory chociaż każda wizyta była niczym obcowanie z transcendentalnym absolutem.
Tym razem byłem pierwszy co nigdy wcześniej się nie zdażyło dlatego pewną nowością była pusta poczekalnia. Zresztą co się dziwić, kto normalny chodzi do dentysty o szóstej rano? Ja miałem akurat taką potrzebę załatwienia sprawy jak najszybciej bo później musiałem jechać do pracy.
Po drodze na osiedlowych uliczkach minąłem kilka osób wykazujących syndrom stawów rzekomych, o tej porze nie do końca wiadomo czy ci zmęczeni ludzie zaczynają dzień, czy wręcz przeciwnie – kończą?
Idąc do celu pomyślałem że najważniejsze to umieć wyciągać wnioski ze swoich błędów oraz doświadczeń. Zwykle wchodziłem na wizytę jak do siebie otwierając drzwi szerokim gestem, tym razem wolałem się upewnić że nic niepokojącego nie czai się po drugiej stronie.
Pustka, cisza, jakby nikogo nie było. Na przeciw mnie wyszedł jednak z gabinetu Andrzej który chyba nie miał wcześniej czasu na zjedzenie śniadania i właśnie był w połowie bułki z jakimś pasztetem z małpy. Jakby przeczytał skład to pewnie okazało by się że mięsa w tym jest tak znikoma ilość że owy „pasztet” można uznać za danie wybitnie wegetariańskie.
– Hof hof! Fadaj i fobimy – przemawiał z pełną gębą
Stomatolodzy mają jakąś nadzwyczajną umiejętność odczytywania co pacjent z rozdziawioną japą do nich mruczy, stęka, pojękuje. W jakiś dziwny sposób potrafią tak przeprowadzić całkiem rozbudowaną konwersację. Tylko że zazwyczaj jest to umiejętność jednostronna, pacjenci tego nie umieją i dlatego chwilę mi zeszło na odszyfrowanie pasztetowego przekazu słownego.
– Andrzej tylko zrób to jakoś tak żeby nie bolało bo ja dzisiaj mam lekki deficyt cierpliwości, dzień dopiero się zaczyna a ja już jestem wkur…
– Spoko, spoko – nieudolnie pocieszył przełykając ostatni kęs – ale bez znieczulenia jak zawsze?
– A rób sobie jak chcesz byle bym nie wyglądał jak ty po sukcesie w walkach ulicznych na skrzyżowaniu
– To jedziemy!
Zaczął grzebać tymi wszystkimi narzędziami, wiertłami, robiło się coraz mniej przyjemnie. Aż do momentu kiedy zaczęło boleć jak cholera więc wystękałem
– Ahła Ahłaaa urfa thohe moszhe osthrooooszniej!
– Już kończę, już kończę…
– Auuu!
– Już kończę, już kończę…
– Auuu kufaaa!
– Już kończę, już kończę…
– …
Na ten czas Andrzejowi na chwilę zatrzymał się świat. Przez krótki moment widział przed oczami wyłącznie ciemność, nie wiedział czy to światło zgasło czy może początki katarakty go dopadły. Ocknął się z tego stanu ułamek sekundy później waląc łbem o podłogę.
Najzwyczajniej w świecie dostał prawy sierpowy za trzykrotne zignorowanie uwag pacjenta o niskim komforcie przeprowadzanego zabiegu.
– No pfehesz mufiłem że „AUUU”! – wydarłem się w kierunku podłogi z tymi wszystkimi wacikami, tamponami i resztą watoliny w gębie, do leżącego Andrzejka który próbował zrestartować połączenie z centralą i zorientować się co tu się stało
– Auu! To boli!
– No kufa a ja tfo co mufiłem!
Wrócił do pozycji pionowej żeby dokończyć dzieła ale jakoś tak z niepokojem zerkał na moje ręce. Pomimo trudnych warunków pracy kończył już powoli swoją robotę, ale wizualnie z coraz wyraźniej zaznaczoną obwódką dookoła oka – jak u pandy – wracał do anturażu z przed kilku tygodni – aż mi się głupio zrobiło, no ale to on zaczął!

Od tych wszystkich pyłów i paskudnych zapachów które się unosiły w gabinecie zaczęło mnie swędzieć coś w nosie, podniosłem rękę żeby przetrzeć paskudztwo z twarzy a u Andrzeja uruchomił się odruch Pawłowa. Normalnie stomatologiczna reinkarnacja Muhammada Ali, jaki piękny unik zrobił, gardę postawił i przycupnął sobie na podłodze przy fotelu. Co za czas reakcji, zwinność! Chociaż jakby się bliżej przyjrzeć wyglądał jak ofiara przemocy domowej czekająca na cios swojego oprawcy.
– Andrzej co ty odwalasz?
– A bobobo jajaja mymyślałem żeże znonowuwu zaaaabolało
Bał się własnego cienia, teraz bał się wszystkich cieni. JPRDL co ja narobiłem!