Dentysta sadysta

Każdy kiedyś spotkał na swojej drodze takiego stomatologa którego nawet najgorszemu wrogowi byśmy nie życzyli. Akurat wczoraj Pani Frustratowa udała się na pilne uleczenie uzębienia i przypomniałem sobie mojego dentystę z przed lat. To dopiero był ananas!

Z traumatycznymi wspomnieniami jest często tak że staramy się o nich zapomnieć ale niektóre pozostają w pamięci na dobre – tak jak to.

Pan doktor, nazwijmy go na potrzeby wpisu Andrzejem był facetem po trzydziestce który miał swój gabinet na sporym osiedlu w „nadmorskiej” miejscowości słynącej z paprykarza który tam nigdy nie był produkowany oraz moich najukochańszych pasztecików.

Jak się okazało na pierwszej wizycie, gabinet tortur zlokalizowany był na parterze bloku w trzy pokojowym mieszkaniu. Pomieszczenia lokalowe były zajęte następująco: gabinet Andrzeja, gabinet matki Andrzeja – rodzinny biznes – i na końcu tajemnicze drzwi do trzeciego pokoju za którymi nie wiadomo co się kryło. W podłużnym i ciasnym przedpokoju było kilka krzeseł zajętych przez oczekujących pacjentów. W zasadzie to ścisk był taki że połowa z nich musiała opuścić prowizoryczną poczekalnie żeby ostatni szczęśliwy który zszedł z fotela mógł wyjść do domu. Jakimś cudem wlazłem do środka poczekalni i zapytałem faceta który chował się w rogu skulony pod licznikiem prądu:

– Przepraszam, ale jest jakieś większe opóźnienie w przyjęciach że tu tyle ludzi?

– Nie! Tu tak zawsze, ale nie ma co się przejmować bo doktór co pięć minut przyjmuje – odpowiedział prezentując dość oszczędne ilościowo uzębienie

W pierwszym momencie pomyślałem że to takie uproszczenie, w sensie że niby często następny pacjent wchodzi. Rzeczywistość była zgoła inna – ten typ naprawdę przyjmował co pięć minut kolejnego pacjenta. Wizyta w gabinecie przypominała wjazd bolidem F1 na pit stop – bzz-bzz-bzz, naaaaaaastępny! Skoro tak wyglądało u niego leczenie na prywatnych wizytach to wolałem nie sprawdzać opcji na NFZ.

Stałem w tej poczekalni czekając jak na egzekucję. Wyjątkowo szybką egzekucję. Dziad który opierał ścianę naprzeciwko mnie z nudów zaczął sobie kręcić protezą w gębie. No po prostu człowiek-karuzela. Ble!

Przed drzwiami samego gabinetu babka po pięćdziesiątce ze skłonnościami szpiegowskimi objawiającymi się tym że nieudolnie podsłuchiwała przez drzwi co się dzieje w gabinecie i za każdym stęknięciem pacjenta z bólu pojawiał się na jej twarzy dziwny uśmiech. Tyle ludzi się tu przewija a ta szpieguje pod drzwiami od dłuższego czasu, nie zdziwiłbym się gdyby tylko po to tu przychodziła – może to fetysz jakiś…

W końcu po którymś z ekspresowych przyjęć przyszła moja pora. Pożegnałem się w myślach ze współtowarzyszami niedoli i przekroczyłem bramy piekieł. Wchodząc do takiego miejsca spodziewasz się zobaczyć wygodny fotel dla pacjenta, dentystę w kitlu, jakąś pomoc dentystyczną na bezpłatnym stażu i sterylne warunki tak że Rozenkowa by zemdlała z wrażenia na ten widok.

A tu… okazuje się że zatłoczony przedpokój był tylko preludium do dalszej przygody. Taki czyściec przechodni. Od progu powalił mnie widok fotela. Nie wiem czy w horrorach nawet takie mają, podejrzewam że nie jeden Niemiec na nim siedział zanim mebel ten dostał swoje drugie albo trzecie życie w tym przybytku. Na oko widać było że nawet nie stoi prosto tylko jest przechylony na lewą stronę. Przez moment myślałem że może to ja mdleje i przestaję trzymać pion ale to jednak fotel był krzywy. A za nim On – dr. Andrzej. Kitel zamienił na przybrudzony i zmechacony sweterek. Biegał od ściany do ściany jak wiewiórka po kawie, zaczął mi się w pewnym momencie rozmazywać bo wzrok nie nadążał za obserwowanym obiektem.

– Szybko, szybko, proszę siadać co dzisiaj robimy?

Siadłem na fotel, a ten nagle pojawił mi się jak duch z nikąd przed moją twarzą.

– No tam czwór…

– Aaaa dobra, dobra, widzę, robimy! BZZZZZ…

W tym momencie należy na jakieś cztery i pół minuty spuścić zasłonę milczenia. Przypuszczam że podobnych rozrywek doświadczają krowy w ubojni. Może nie tyle bolało to wszystko co było bardzo mechaniczne, rutynowe – byłem pewnie setnym pacjentem tego dnia któremu powtarzał ten sam zabieg a jeszcze kilku takich miał w kolejce – szczególnie Mr. Karuzela. Pogrzebał takim miniaturowym pogrzebaczem, w palcach ulepił kształtną kulkę – dało się od razu zauważyć że te dłonie nie jedną kulkę w życiu ulepiły i to nie koniecznie z wypełnień stomatologicznych. I gotowe!

Najbardziej podobał mi się moment płacenia. Dentysta wywalił oczy ku niebiosom i przybrał taką minę jakby się łączył z resztą kumpli z Alfa Centauri, cholera wie czy zawiesił się przy dodawaniu kolejnych zer do ceny czy może problem z połączeniem do bazy.

Finalnie pięć minut tej „przyjemności” kosztowało mnie chyba około pięćdziesiąt złotych. Jak się przy kolejnych wizytach okazało cena nie była w żaden sposób uzależniona od tego co Andrzej wykonywał tylko od wysokości rachunków i jego listy zakupów na dany dzień. Gabinet zamykał jak uzbierał potrzebną kwotę. W tej głowie nie trwało nawiązywanie połączenia tylko odbywała się miniaturowa loteria. Na kole były wypisane kwoty, mały Andrzej kręcił kołem i kwota która wypadła to była cena za wykonaną usługę. Oznaczało to że za nawet wykonując kilkukrotnie tą samą usługę za każdym razem cena była zupełnie inna niż każda poprzednia.

Wbrew wszystkiemu i z perspektywy czasu Andrzej był najlepszym stomatologiem jakiego miałem. Może nie był królem czystości i nie miał pierdyliarda dziwnych i drogich urządzeń, ale znał się na swojej robocie. Jak się ma wypasistą piłę elektryczną to żadną filozofią jest ścięcie największego drzewa, ale kiedy dysponujesz tylko starą siekierką a mimo to potrafisz tego dokonać to znaczy że masz umiejętności i wiedzę której żadne gadżety nie zastąpią.

Andrzej dalej prowadzi swój gabinet, szkoda tylko że tak daleko. Myślę że z tego powstanie kolejna mini seria bo historii z nim związanych było jeszcze bardzo dużo 🙂

Only registered users can comment.

  1. Pingback: www.dibiz.comgdooc
  2. Pingback: buy viagra pills
  3. Pingback: buy generic viagra
  4. Pingback: buy viagra
  5. Pingback: buy viagra pills

Leave a Reply