Kimchi z dupy

Czyli jak kreatywnie kisić się w domu w trakcie stanu pół-wojennego. Po raz pierdyliardtysięczny w TV słyszę o kolejnych korona-statystykach. Rozumiem że to są ludzkie tragedie i problemy ale już do pożygu jest tych informacji. Dali by jakieś katastrofy biologiczne, relację z imienin sołtysa, cokolwiek byle nie w kółko to samo bo rozchorujemy się od samego słuchania.

Zauważyłem ze pies od kilku dni patrzy na nas z wyrzutem żebyśmy w końcu wypieprzali z chaty bo ograniczamy jego bezkarne tkwienie nosem w kocich tyłkach. Taki ma fetysz

W normalnych czasach jak człowiek widział na horyzoncie patrol policji albo budżetową wersję strażnika teksasu – dzielnicowy – to wiadomo że albo jechali do kogoś w „odwiedziny” albo na pobliskiego kebaba.

Dzisiejszy spacer z czworonogiem przypomniał mi taką zabawę z harcerstwa która nazywała się „Lotnik, kryj się!”. Zasady proste jak umysł prezesa. Jedna osoba darła się „Lotnik, kryj się!” a zadaniem pozostałych było jak najszybsze ukrycie się gdziekolwiek tak żeby ten co darł ryja nie znalazł nikogo.

Wracając do patrolu. Objawił się srebrno niebieski rydwan szczęścia wszelakiego na horyzoncie. Z lewej krzaki, chwasty i kilka psich gówien. Z prawej rury, nie do przeskoczenia. Szachiści nazywają taką sytuację „pat” – czyli ni huja w lewo, ni huja w prawo. Nie wiadomo czy uciekać bo mandat wlepią za nielegalne zgromadzenie z psem czy może jednak iść na pewniaka z dumną miną jakbym właśnie wygrał piątaka w zdrapce lotto? Tu nie ma czasu na długie rozważania, masz sekundy na podjęcie tej życiowej decyzji.

Raz się żyje idziemy im na przeciw! Maszerujemy dumni i pewni siebie. Pies nawet przyjął postawę dzielnego wilczura obronnego – pomimo swoich jamnikowatych rozmiarów. I… nawet się kurwa nie spojrzeli na nas!

Leave a Reply