Masochizm przed kamerką
Czy tytuł może dotyczyć tylko przedsiębiorczych studentek dorabiających do stypendium czy może dojrzałej pani uzupełniającej budżet domowy albo podstarzałego erotomana wspierającego śmiesznie niską rentę? Teraz wiem że to dotyczy również innych aktywności fizycznych.
Udało się w końcu z Trenerem umówić na spotkanie przed kamerą na Skype. Było nas sztuk dwa, ja i On. Można by się nawet pokusić o stwierdzenie że to taki trener personalny był w tym momencie.
Rano wywlekłem się z łóżka z przekonaniem że to ten dzień od którego trzeba znów zacząć ćwiczyć cokolwiek żeby tylko odkleić dupę od kanapy. Najpierw musiałem zrobić większe zakupy zanim nastąpią zombie-hours w markecie. Przemknąłem rozklekotanym koszykiem pomiędzy półkami zbierając wszystkie artefakty które miałem na liście. Plus klika nadprogramowych z działu monopolowego. Szybki spacer farmera z tobołami do domu i już byłem gotowy na fikołki. Po ostatnich tańcach byłem przekonany że część rozgrzewkową mam z głowy i teraz pozostaje kontynuować dobrą passę.
Nadeszła długo wyczekiwana 10:00, dzwoni Trener na Skype. I objawia się w takim czymś

O co tu się rozchodzi? Że ekologiczne ćwiczenia, hantle będziemy składać z bezcennych rolek po papierze toaletowym czy może jakaś subtelna aluzja że jestem w tak zaawansowanym stanie rozkładu z powodu nic nie robienia że nadaję się tylko do utylizacji. Na szczęście okazuje się że Trener ma taką samą technikę zakupów co ja. Wchodzę do sklepu, biorę, wychodzę. Etap przymierzania i oglądania uważam za całkowitą stratę czasu. Tylko później kończy się to tak

Nie ma co się czepiać kwestii estetycznych. Trudny czas, fryzjera nie ma, ludzie coraz dziwniej wyglądają i jeszcze dziwniej ubierają. Ale jakby mi taka koszukla wpadła to też bym nosił 🙂
Plan ambitnie zakładał godzinę ćwiczeń, wyszło trochę mniej. Od szkolnej klasyki – pajacyków i przysiadów, przez bardziej wymyślne figury ekwilibrystyczne rodem z Cirque du Soleil. Upociłem się jak starsza pani lekkich obyczajów żeby nie powiedzieć że jak stara k.. Ale i tak byłem z siebie dumny że dociągnąłem fikołki do końca.
Trener mądry człowiek – w końcu wykształcony, nie to co ja – pozostawił mnie z proroctwem typu „wiedz że jutro będzie bolało. „Eee tam!” – pomyślałem sobie nie takie rzeczy się robiło. Dzisiaj jestem gotów zasugerować mu przebranżowienie lub co najmniej dopisanie do katalogu dostępnych usług – „wróżby, proroctwa, przepowiednie, klątwy, złorzeczenie”.

Teraz już wiem jak musi się czuć ktoś kogo dopadły osiedlowe zbiry za nieoddany dług zaciągnięty na poczet zakupu artykułów zielarskich pierwszej potrzeby – jaka okolica takie potrzeby. Jak dopadnie kogoś taka „windykacja” i obłoży kijem bejsbolowym od góry do dołu ze szczególnym uwzględnieniem nóg i kolan – to będzie miał to co ja czuje dzisiaj.
Od rana chodzę jak rasowy kowboj z amerykańskiego westernu. Stawy kolanowe przeszły w stan spoczynku. Na porannym spacerze mijałem sąsiada, starego alkoholika którego dopadło zwyrodnienie stawów ucieszył się na mój widok myśląc sobie pewnie „w końcu i tego dopadło!”. Za zachodnią granicą taki stan nazywają schadenfreude – czyli przyjemność czerpana z cudzego nieszczęścia, aż dziwne że nie ma takiego określenia w naszym słowniku. Ała, ała!
Only registered users can comment.