Nie ma kiedy taczki załadować
Ostatnie kilka dni to fala nadmiaru pracy i wciąż wydłużająca się lista rzeczy do zrobienia. Trudno nawet zebrać się do napisania kilku słów tutaj. Wyzwaniem jest tylko rozróżnić tych co naprawdę mają zapiernicz przy pracy a tych co tylko o tym mówią.
Przez ostatnie kilka dni próbowaliśmy się dowiedzieć czy Junior – razem z kilkorgiem dzieci które we wrześniu opuszczają placówkę terrorystyczno-przedszkolną, może liczyć na jakieś symboliczne zakończenie roku. Nie chodzi o wielki festyn, imprezę rodzinną i tym podobne bo wiadomo że sytuacja z zarazami jest dość „stabilna” i nie ma co ryzykować siedzeniem w większym spędzie ludzi. Chodzi raczej o jakieś symboliczne wręczenie tekturowych dyplomów którymi będziemy później potomstwo terroryzować na spotkaniach rodzinnych wychwalając jakiego to geniusza nasze lędźwie powiły a dzieciak wpadnie w kompleksy. Uzyskanie jakiejkolwiek odpowiedzi z przedszkola graniczy z cudem. Wszystko jest podyktowane „bezpieczeństwem epidemiologicznym”. Czyli rodzic nie może wejść do budynku, dostaje tylko ubrane dziecko w wersji spacerowej – czyli tak jak przyniesiesz tak odbierzesz, plus kilka plam po obiedzie i dziura w nowych spodniach na kolanie – bez możliwości zapytania o cokolwiek. Zaczynam mieć ciche podejrzenie że zbudowanie takiego mini getta jest nawet na rękę niektórym pracownikom bo przynajmniej nikt im nie truje, chociaż oficjalnie to najzwyczajniej zarobieni są.
Chyba też tak zacznę robić w domu. Zbuduję sobie dookoła biurka fort z poduszek i zaszyję się żeby nikt nie przeszkadzał. Powiem że epidemia i nie tykać!
Coś co do niedawna było marzeniem milionów pracowników o pracy z domu, elastycznym dopasowywaniu czasu dnia w zależności od potrzeb, praca z młodym zespołem i inne takie frazesy. Wszystko się spełniło! Czas pracy od kilku miesięcy dopasowuje do mojego młodego dynamicznego zespołu który trzeba rano oporządzić, robimy poranny stand-up opracowując aktualny plan pracy czyli kto odkurza i co na obiad, na koniec każdy stara się wyglądać na zapracowanego przez resztę dnia.
Dzisiaj wiele bym dał za posiedzenie sobie w korpo-biurze, na korpo-krześle przy korpo-biurku żebym spokojnie mógł sobie odbębnić korpo-spotkania i swoją korpo-pracę. Już widzę pierwsze dni po powrocie do biura. Idę o zakład że robota będzie się „paliła w rękach” po tak długim czasie siedzenia w domach.

To chyba trzeba będzie wystąpić o ekwiwalent nie tylko za prąd ale i za owocowe czwartki, playstation, kawę i zszarpane przez domowników nerwy 🙂 Jakby co to polecam https://kierujzyciem.pl/
Chyba w tym roku to nie wrócimy do biura..