(Nie)powrót do przedszkola

Do niedzieli wieczorem miałem chęć skakać pod sufit, tańczyć i śpiewać Kumbaya dookoła ogniska rozpalonego na środku pokoju bo oto miał nastąpić ten długo wyczekiwany dzień powrotu Frustrata Juniora do przedszkola. Ale jednak nie 🙁 Placówka przedszkolno-rozrywkowa przedłużyła okres zamknięcia nas z małymi potworami do co najmniej połowy miesiąca w perspektywie nawet do końca maja. Mogę więc wydrapać pazurami kolejną kreskę na ścianie symbolizującą jeszcze jeden dzień nieopisanej „radości”.

Doszedłem jakiś czas temu do wniosku że dzieci to mali terroryści niezależnie od płci i wieku. Zaczyna się to od pierwszych dni życia. Kilkudniowy bąbelek stwierdza ze jest głodny a zamiast mamy z cycem na wierzchu ma przed oczami starą ciotkę która robi „a kuku! No kto jeśt ślićnym dzidziunuem?” – wtedy drze się ile fabryka dała aż nie dostanie tego co chce. Tak przy okazji, wie ktoś skąd bierze się taka maniera seplenienia do dzieci jakby były nieco upośledzone? Do sklepu też tak wchodzicie?

– Dzień dobry w czym mogę pomóc?

– Ten chlebuniek poplośę!

– Yyy jasne. Coś jeszcze?

– Jeście 200 gramów selka dla ciociuni. No co taka zdziwioną minkę robiś? Ciach-ciach bo ci ciociunia pierdzioszka na brzusiu zrobi albo gili-gili!

Psychiatryk czeka! Dziecko małe, duże czy nawet takie już z zakolami, woli mieć rodziców, opiekunów o ilorazie inteligencji wyższym od własnego nie odwrotnie. Fajnie by było gdyby rodzice oprócz świadomości że wody z wiadra w którym stoi mop się nie pije mieli jeszcze odrobinę cierpliwości. To ostatnio towar deficytowy.

Ja w związku z niedoszłym do przedszkola-pójściem miałem już plany na cały tydzień, marzenia o spokojnej pracy na home office, chęć posiedzenia sobie bezkarnie w gaciach przed komputerem – no i wszystko szlag trafił! Wyrok przyszedł mailem – Junior zostaje jeszcze conajmniej tydzień.

Kilka dni wcześniej dostaliśmy z przedszkola opinię o gotowości szkolnej na temat Juniora, jako że od września czeka go awans do szkoły podstawowej. Nauczyciel który spędza nierzadko z dzieckiem w tygodniu więcej czasu niż rodzice opisuje jak ono się zachowuje, jakie ma słabe i mocne strony czy podciera się lewą czy prawą ręką a wszystko to okraszone dużą ilością trudnych słów i złotych rad dla rodziców oraz przyszłych nauczycieli. Ja też im mogę doradzić:

Trzymajcie się!

W jakiś dziwny sposób jest to fascynujące ale i przerażające że wszystkie umiejętności tego małego człowieka nad którymi ostatnie kilka lat ciężko pracował można opisać na kilku stronach papieru. Obstawiam że z dorosłymi jest podobnie, chociaż z opisem o moich umiejętnościach zmieścili by się na jednej kartce, nawet kartce pocztowej.

Pyskaty, sarkastyczny, frustrat. Nie dokarmiać!

Takie twórcze „budowanie” własnej wartości zawsze świetnie wychodziło moim nauczycielom. Może tylko jakieś fatum czy inny pech sprowadzał ich na mnie albo odwrotnie ale trudno było wśród nich znaleźć kogoś komu chciałoby się odkryć mocne i słabe strony małego Frustrata – wszystko potraktowane według komunistycznego szablonu. A ja taki nigdy nie byłem i obym nigdy się nie stał – precz z szablonami!

Często powtarzana przez rodziców anegdota kiedy to jakaś pani zaczepiła mnie jako czteroletniego brzdąca idącego do przedszkola. Chciała być miła i zagaić jakoś do mnie.

– Ojej jaki śliczny chłopczyk, taki trochę pączuś jesteś…

– A ty dlozdzówa! – odpowiedziałem ze złością, odwróciłem się na pięcie i pomaszerowałem dalej

Moja Mama mało się ze wstydu nie spaliła ale jak widzicie bycie złośliwym które uważam za cechę ludzi inteligentnych towarzyszy mi od zawsze. Biologia jednak robi swoje i te cudowne cechy przekazałem chyba dalej. Wybraliśmy się kiedyś na szybką rodzinną wycieczkę po Gdańsku. Potomstwo zaczęło być po południu marudne i głodne dlatego stwierdziliśmy że pora poszukać jakiejś knajpy. Po szybkiej naradzie naszym targetem stała się niedzielna klasyka każdego polskiego stołu czyli – rosół. Co za filozofia znaleźć takie danie w pierwszej lepszej knajpie? Okazuje się że w Gdańsku to nie takie proste. Błądziliśmy od lokalu do lokalu jak cygan z akordeonem po tramwaju. Co kilka kroków pojawiali się naganiacze z okolicznych restauracji proponujący wykwintne dania z owoców morza czy lokalne specjały takie jak kebab i pizza. Wreszcie jeden z nich potwierdził nam że kilka kroków dalej w restauracji którą on właśnie reprezentuje jest poszukiwany przez nas rosół.

– Medyceuszu mój ty złoty którędy to tej knajpy bo fontannę z Neptunem dziesiąty raz mijamy.

– A no tutej rozumisz po schodkach na górę!

Wbiegliśmy szczęśliwi że nastanie chwila odpoczynku. Podeszła pani kelnerka i z marszu chcieliśmy zamówić poszukiwany złoty napar z kurzego truchła. Jednak i tam pani nas naprostowała że niestety ale nie dostaniemy tego dania. Wyszliśmy trochę wkurzeni ale najbardziej nabuzowany był Junior. Wyobraźcie sobie wściekłego 4 letniego hobbita który już trzymał łyżkę w ręku czekając na biesiadę. Chcieliśmy iść dalej ale młody nie wytrzymał i poszedł w kierunku naganiacza z zaciśniętymi z nerwów piąstkami.

Kłamcuch! Nie ma losołu!

Chłop zgłupiał bo został właśnie opieprzony przez małego gremlina za to że miał nieaktualny stan menu. Moja krew! Wrócił zaraz do nas i stwierdziliśmy wspólnie że restauracja ze złotymi łukami nie jest może szczytem marzeń ale przynajmniej każdy coś dla siebie tam znajdzie.

Siedzimy dalej w chałupie, to będzie ciekawy tydzień. Cierpliwości!

Leave a Reply