Pierwszy dzień w szkole
Wczorajszy pierwszy dzień w szkole Juniora uważam za dość kuriozalny. Żeby nikt mnie nie posądzał o brak empatii to wiem że z pierwszym dzieckiem zupełnie inaczej przygotowujesz się mentalnie do rozpoczęcia edukacji w szkole a zupełnie inne zasady obowiązują przy drugim i pewnie każdym kolejnym. Po prostu rośnie poziom „w-dupie-mania”.
Poranna pobudka pierwsza i ostatnia taka kiedy budzisz dziecko a ono z marszu wstaje i emanuje chęcią do nauki. Jak śpiewa ulubieniec tłumów „to są chwile, chwile, tak ulotne jak motyle”, więc się do tego nie ma co przyzwyczajać bo to jednorazowe epizody.
Junior zwlekł się, ubrał i nie mógł doczekać wyjścia. Droga do szkoły jest dość krótka więc udało nam się dobiec przed bramy piekieł na czas. Otworzyłem drzwi a tam już stoi gromadka rodziców, głównie mamy odprowadzające swoje pociechy. Było jednak w tym coś dziwnego, zgrupowały się na środku wejścia i wszystkie płaczą. Moja pierwsza myśl: harpie w pędzie ku wiedzy swoich purchlątek zadeptały szatniarkę i teraz lamentują nad jej truchłem bo to jednak problem żeby coś rozsądnego zrobić z denatką i dogadać wspólne alibi przed przyjazdem prokuratora. Na szczęście szatniarka była cała. Panie z sukcesem przeszłyby casting do północnokoreańskiej telewizji w roli płaczek. Drzewiej modne było zatrudnianie takich osób na pogrzebach, zdarzało się że stara ciotka była jędzą i nikt jej nie lubił to wtedy rodzina organizowała płatny, sztuczny tłum który biadolił nad losem solenizantki żeby po pierwszej łopatce otrzeć łzy i wrócić do swoich codziennych zajęć. Wracając jednak do szkoły, mamusie oddawały swoje dzieci w ręce nauczycielek tak jakby to było ich ostatnie spotkanie w tym roku szkolnym. Ludzie opanujcie się! O 11:00 ich trzeba zabrać do domu!
Dzień minął jak każdy inny. Bez fajerwerków. Za to odbiór dziecka przyniósł nie lada atrakcje 😀
Zaraz po wejściu od szkoły jest miejsce gdzie niczym w więzieniu z zaostrzonym rygorem swoje miejsce mają szatniarki. Kanciapa obleczona z każdej strony oknami, zwana przez Frustratową „cerberownia”. Przede mną rodzic innego dziecka w kolejce do elektronicznego konfesjonału – domofon z kamerą – który łączy rodzica z punktem zrzutu dzieci tzw świetlicą.
Mama – Dzień dobry po Krzysia z 1A!
Konfesjonał – Proszę czekać!
… mija 10 minut
Konfesjonał – Nie ma takiego w 1C!
Mama – 1A!!
Konfesjonał – Proszę czekać!
… mija kolejne parę minut
Konfesjonał – Nie ma takiego Adasia w 1B!
Mama – Krzyś urwa!, 1 AAAAAAAAAAAAAA!
Konfesjonał – Proszę czekać!
… mijają kolejne minuty
Konfesjonał – Wysyłam dziecko! Naaaaaastępny!
No co zrobić, trzeba dziecko jakoś odebrać. W zasadzie po akcji z Krzysiem to miałem ochotę zabrać dowolne dziecko które przyjdzie byle tylko szybko stamtąd wyjść.
– Dzień dobry! Ja po Juniora Frustrata z 1B
– Proszę czekać!
…mija 10 minut
– Aloooo! Nie ma takiego w 1A
– 1B!
– Aaaaa Proszę czekać!
Minuty lecą jak te pieprzone motyle u Zenka, ulatują jedna za drugą…
– Nie ma takiego w 1C!
– J-U-N-I-O-R F-R-U-S-T-R-A-T 1 BEEEEEEEEEEE jak baran!
– Proszę czekać!
W tak zwanym między czasie widzę że po korytarzu leci jakiś dzieciak, pewnie Krzysiu 1A ale matka która stała obok nie wydaje się jakoś specjalnie zachwycona widokiem dziecka i wygląda jak surykatka wypatrująca czy na horyzoncie nie pojawi się jeszcze coś. W końcu do drzwi dotarło inne dziecko na które nikt nie czekał. Rewelacja czyli jednak da się odebrać dowolne, ciekawe czy można powybrzydzać w genach, charakterze itd. czy losowo wydają.
Po długim czasie oczekiwania pojawił się Junior. Udało mu się wyrwać ze szkolnej pułapki nieogarniętej pani w świetlicy i powróciliśmy dumni do domowego gniazda. Było całkiem nieźle według jego relacji ale zwiastuję pierwszy kryzys w przeciągu nadchodzącego tygodnia 😉 Ciekawe kogo dzisiaj odbiorę ze szkoły…