Pomidorowe żniwa

Kilka dni temu Pani Frustratowa wspominała że ma zamiar zająć się pomidorkami. Pomyślałem sobie – nazywaj to jak chcesz idę pod prysznic i zaraz wracam. Niestety chodziło tylko o pomidory…

Została mi objawiona aukcja na znanym i lubianym portalu z logiem w kolorach dojrzałej pomarańczy gdzie sprzedawca oferował skrzynkę drewnianą za stówę. Nie przepraszam, za 99,99 zł, bo to już przecież nie jest stówa, to jest ten jeden grosik co pani zawsze jest winna przy kasie w osiedlowym sklepie.

Ja nie zrobie? – jak zwykle szybciej powiedziałem niż pomyślałem. Frustratowa od razu rozpoczęła przygotowania teoretyczne do nowego hobby a z literatury internetowej wynikało że pomidory najlepiej umościć w podłożu okraszonym obornikiem.

Sąsiad byłby zachwycony! Ja w tym czasie starałem się rozłożyć na części pierwsze skomplikowane zagadnienie inżynierskie jakim jest konstrukcja skrzynki.

Wpadło gówno w wentylator i trzeba teraz jakoś sobie z tematem poradzić. Dwa szybkie szkice na karce papieru i już projekt był gotowy. Pozostała wycieczka do sklepu budowlanego w celu nabycia odpowiedniej ilości drewna i tymczasowe przekwalifikowanie garażu w stolarnię. Jak nic wyniosłem z niego nie tylko pocięte deski ale dodatkowo początki pylicy. Jakoś skrzynkę udało się poskładać, wtargać na czwarte piętro, zaimpregnować i była gotowa do pełnienia swojej roli.

Ponieważ jestem skromny człowiek to powiem tylko że wyszło zajebiście, trochę garbato miejscami ze względu na ułomności stolarza oraz sprzętu ale podobno ma to swój urok. Szkoda tylko że na efekty całej akcji z sadzonkami trzeba będzie kilka tygodni poczekać.

Następnego dnia – zachwycona handmade’ową trumną na pomidora – Frustratowa oznajmiła:

– Jedziemy po sadzonki do Sosnowca!
– Gdzie?!?!

Może z geografii nie byłem nigdy orłem jednak coś tam wiem i z tego co kojarzę to będzie w okolicach Katowic czyli od nas lekko licząc jakieś 200 km. Zacząłem się już zastanawiać ile kanapek na drogę przygotować ale okazało się że Sosnowiec to taka wiocha pod Łodzią – czyli względnie blisko.

Sklep tonął w zielonych badylach których nazw nie dość że nie znam to większość była po łacinie więc trochę jak z Kulfonem trudno zgadnąć co z tego wyrośnie. Zgrzyt kółek zębatych w głowie nastąpił przy wyliczeniu ilości potrzebnej ziemi. Z dzieckiem ostatnio przerabiamy materiał piątej klasy o polach figur. Był kwadrat, prostokąt, romb, trójkąt …ale sześcianu jeszcze nie! Przecież nie będziemy czekać do przyszłego roku żeby to policzyć.

„Pi razy drzwi” plus ilość pięter w bloku i jak to wszystko podzielić przez maksymalną ilość obrotów pralki = dwa wory ziemi 25l!

Ciężkie to jak cholera! Znowu wspinaczka na czwarte piętro, zasrana ziemia! Że też to nie może rosnąć w jakimś lekkim granulacie! Zabraliśmy się z Frustratową za zasypywanie donicy …i okazuje się że obliczenia były jak najbardziej słuszne tylko wzór należy dopracować. Do trumny weszło 25l i został nam drugi pełny worek ziemi. Oczami wyobraźni już widziałem jak znowu wlekę się z tym na dół po schodach wrzucam samochodu i odwożę do sklepu. Tu jednak objawił się szatański plan Królowej Pomodorowych łanów – „to zrób drugą skrzynkę!”.

Budowlany, stolarnia, drugi stopień pylicy.

Mam dość wolnego weekendu! Oby te czerwone cholerstwa wyrosły i nieco wynagrodziły moszczenie im ciepłego kurwidołka.

Leave a Reply