Szumi ognisko w lesie

Pewnego pięknego majowego dnia zebraliśmy się w kilka osób żeby zrobić grilla. Każdy zaprosił jakiś swoich znajomych. Mi przyszedł do głowy Andrzejek, szkoda mi było chłopa, taki poczciwy pierdoła i siedzi całe dnie w tej swojej stomatologicznej samotni. Łatwo nie było go przekonać, ale dał się namówić.

Miejsce które wybraliśmy na imprezę było na tyle cywilizowane że niedaleko znajdowała się nawet mała – jeszcze przedwojenna – restauracja z kilkupokojowym hotelem. Jeżeli odwiedzicie kiedyś Szczecin – stolicę paprykarza którego tam nigdy nie było – to koniecznie zobaczcie Jezioro Szmaragdowe i okolice.

Jak to na tego typu imprezach oprócz posiłków grillowanych wjechały trunki wysokoprocentowe. Andrzej nie odziedziczył zdolności do przetworzenia alkoholu o czym dobrze wiedział więc skupiał się głownie na jedzeniu. Wiadomo że są pewne ograniczenia w pałaszowaniu.

– Ej Frustrat! Jest tu jakiś kibelek?

– Hmm no albo jak Kaczka Dziwaczka krzaczki nieopodal , ewentualnie w trudnych sprawach do hotelu może jak ubłagasz recepcjonistkę to cię wpuści…

Już nie odpowiedział tylko wstał i truchtem poleciał w kierunku wybawienia.

Od miejsca gdzie unosił się zapach pieczonej nad ogniem kiełbasy do punktu ulgi gastrycznej było jakieś 500 metrów ścieżką na której o tej porze było ciemno jak w d…, no bardzo ciemno było. W końcu to środek lasu gdzie najbliższa lampa czy inne oświetlenie było dopiero we wspomnianym hotelu.

Wrócił po 20 minutach. Trochę się niepokoiłem co się z nim stało. W końcu to jest człowiek katastrofa jak czegoś nie odpieprzy to dzień nie będzie udany.

– Gdzieś Ty tyle był? Już chcieliśmy iść cię ratować

– Aaaaa bobobo kikibeeeel nie dziadziałał

I tu mi się zapaliła czerwona lampka. Andrzejowa mowa zdradzała wszystko.

– Dobra mów mi tu jak na spowiedzi co żeś tym razem odjebał…

– Nono doooobra tylko nienie wygadaj bo głuuupio trotrochę…

Rzeczywiście wtedy nie wygadałem, dzisiaj nie mam skrupułów 😀 A historia w skrócie wyglądała tak:

Wszedłem do tego hotelu a tam taka fajna babeczka dwadzieścia-parę lat na recepcji siedzi, no 10/10. Myślałem że już nie doniosę to resztką sił zmusiłem się na zalotny uśmiech i pytam czy można z toalety skorzystać, ona nic się nie odezwała tylko z uśmiechem kiwnęła głową i pokazała gdzie iść. Kłopoty zaczęły się po… no wiesz czym… Chciałem spuścić wodę. Wciskam przycisk a tam nic. Drugi, trzeci raz – nic. To pomyślałem że może trochę szczotką-berłem trochę wspomogę system kanalizacji – ale nic z tego, szczotka nadawała się już wyłącznie do wyrzucenia. Stałem tam z 10 minut kombinując jak pozbyć dowodów i stwierdziłem że mniejszą żenadą będzie poprosić o pomoc dziewczynę z recepcji. Wstyd jak cholera ale jeszcze większy zostawić po sobie taką „pamiątkę”. Wyszedłem i pytam czy mogła by mi pomóc bo toaleta nie działa. Odpowiedziała z mocno wschodnim akcentem że „ja tibe nie panimaju” o co mi chodzi, no to macham łapami i bawię się w kalambury pokazując, przykuc słowiański i chwilę zastanawiałem się jak opisać zepsuty wodospad Niagara. Nie zrozumiała! To jej pokazałem gestami żeby poszła za mną to jej pokażę o co mi chodzi. Chyba nie była zbyt szczęśliwa na widok ufajdanego i zapchanego kibla. W teatralnym geście wyciągnąłem rękę w kierunku spłuczki i oznajmiłem „tera patrzaj!”, wcisnąłem przycisk a woda jak gdyby nigdy nic, porwała całą zawartość ustępu.

Cały Andrzej, nie potrafił zaprosić żadnej na randkę ale w kilka minut bez znajomości języków obcych zbajerował importowaną z bratnich krajów wschodnich recepcjonistkę żeby podziwiała jego prawidłowo funkcjonującą perystaltykę jelit oraz na dość osobliwym przykładzie obejrzała jak działa siła Corliolisa.

Leave a Reply